Na okładce książki widzimy zarys czerwonego nosa, wraz z nazwiskiem autorki i tytułem. Mnie zaintrygował jednak podtytuł: Patoopowieść o moim ojcu. Wiele mamy ostatnio w przestrzeni publicznej słów z przedrostkiem pato-. Była i patointeligencja, tydzień temu pisałem o patoinfluencerach czy też patocelebrytach. Przedrostek pato- według słownikowej definicji wskazuje na ich związek znaczeniowy z chorobą, stanem patologicznym. Nie trzeba też daleko szukać, by zrozumieć, że owo pato- bierze się z greckiego πάθος (pathos), słowa oznaczającego cierpienie.
W swojej debiutanckiej książce Mireczek. Patoopowiesć o moim ojcu Aleksandra Zbroja analizuje szczegółowo chorobę, stan patologiczny i cierpienie tytułowego Mireczka. Nie jest to nikt inny jak jej ojciec, który całe życie spędził w sidłach choroby alkoholowej, wyniszczającej nie tylko jego organizm, ale też relacje, życie rodzinne, zawodowe. Przez analizowanie, bardzo szczegółowe, przebiegu choroby Mirosława Zbroi poznajemy też pathos – cierpienie dziecka, które od najmłodszych lat uwikłane jest w mechanizmy choroby swoich rodziców. Lektura tej książki jest jak asystowanie przy operacji na otwartym sercu, właściwie – choć wydaje się to niewyobrażalne – przeprowadzanej bez znieczulenia, przecinającej wszystkie więzy, kneblujące wcześniej możliwość wyrażenia swojego bólu. Patos, cierpienie, może wydawać się czymś patetycznym, wzniosłym, ale szczerość narratorki, poprowadzona do granic wytrzymałości, od patosu nas chroni.
Dlaczego ja?
Początek książki wyznaczony jest przez śmierć Mireczka – jego matka znajduje go w ogrodzie pod drzewem. Dla bohaterki zatem coś definitywnie się kończy – życie ojca, którego piętno odbiło się na jej życiu. Teraz także coś się zaczyna, nie tylko praca nad techniczną organizacją pogrzebu, ale praca nad rozliczeniem, zbadaniem, ostatecznym odpowiedzeniem sobie na przez lata zadawane pytanie: „Dlaczego?”. Dlaczego to właśnie ja dorastałam w takiej rodzinie? Dlaczego mój ojciec poddał się chorobie alkoholowej? Dlaczego tato mnie porzucił na rzecz flaszki? Dlaczego nikt nie reagował? Dlaczego wszyscy zamykali oczy na awantury, krzyki, bicie? Dlaczego nikt nie zwrócił uwagi na snującą się samotnie nastolatkę, wiedząc, że jej rodzice melinują gdzieś na mieście?
Opowieść ta, szkatułkowa, bo trudno ją zaklasyfikować do któregokolwiek z istniejących gatunków literackich, podzielona jest na sześć rozdziałów. W pierwszym dowiadujemy się o śmierci Mireczka i reakcjach znajomych i nieznajomych na post na Facebooku o tym fakcie, którzy w większości twierdzili, że też mieli rodziców alkoholików, też wstydzili się tego faktu i też pozostawali z tym cierpieniem sami. W części tej dowiadujemy się też, że pod kątem prawnym prawa rodzicielskie zostały Mireczkowi odebrane – cóż jednak z tego, skoro życiowa nieporadność, na przemian z okresami manii będzie go z córką i żoną wiązać, co jakiś czas ona i jej babcia uwierzą w zapewnienia, że od teraz już będzie dobrze. W części drugiej dowiadujemy się, co działo się w bezpośrednim czasie po śmierci: jak ciężko jest przeżywać ją, gdy rodzina próbuje zatuszować problem, w imię słynnego „o zmarłych dobrze albo wcale”. Wreszcie – jak ważne jest odkrycie przyczyny śmierci.
Prywatne śledztwo
Niby jest nią wóda, wszyscy dobrze wiemy, że picie prowadzi do wyniszczenia organów wewnętrznych. Mireczek jednak leży pod drzewem – prokurator musi sprawdzić, czy nie było udziału osób trzecich. Aleksandra, w tym czasie w ciąży, prowadzi jednak swoje dochodzenie. Analizuje pijackie drzewo genealogiczne: „Wuj Z. i G. pewno i lubili sobie wypić, pośpiewać, potańczyć, ale skąd niby wiem, czy to pato, czy na wesoło? Jak wytyczyć tę linię? Kiedyś się piło, dziś też się pije. U nas jak w każdej rodzinie. Wsio normalno”. Dochodzenie jednak idzie po linii życia, na początku myślimy, że Aleksandry, ale wykracza także dalej, rok do roku próbuje ona przeanalizować żywot Mireczka. Chwile remisji jego picia, momenty, gdy znikał, wizje, które pojawiały się w jego pijanym mózgu, kłamstwa, w które próbował wciągać całą swoją rodzinę, fantazje, którymi żył.
Ciekawa jest konstrukcja tej części książki, każdy jej akapit rozpoczyna się od podania odległości czasowej (jedenaście lat przed, dwanaście lat przed), a kończy jakby refrenem, pytaniem do babci, czy prokurator podał już przyczynę zgonu. Ola szuka jej w przeszłości, w wycinkach prasowych, literaturze specjalistycznej, wyznaniach kolegów, a nawet opowieściach całkiem obcych ludzi, którzy bardziej nawet niż rodzina potrafią wyjaśnić, co się działo z jej ojcem (i matką, ale ta jest drugoplanową postacią tej historii). W swoim śledztwie Zbroja dochodzi aż do narodzin ojca, by dowiedzieć się tyle, że przyczyna nie jest znana – możemy naświetlić wiele okoliczności oraz skutków, ale nie jednego powodu, dla którego ludzie sięgają po kieliszek, na umór. To także moment, kiedy rodzi się nowe życie – już bez Mireczka żyjącego, ale będącego tylko częścią opowieści Oli.
Technika opowiadania, bezpośrednie wyznanie, sprawia, że momentami możemy być zażenowani tym, ze narratorka wpuściła nas w aż tak intymną sferę swojego życia – przyznać jednak trzeba, że robi to tak dosadnym i odpowiednim językiem, że trudno się od tego wyznania oderwać. Dlaczego? Jak czytamy: „Nasza historia nie jest wyjątkowa – tę samą historię nosi w sobie wiele osób z mojego pokolenia. […] Pod koniec pracy miałam wrażenie, że są nas całe zastępy, armie. Że Polska stoi pokoleniem pomirków, trzydziestokilkulatków, którzy wyssali końcówkę PRL-u i transformacyjnego bluesa z wódką matki oraz ojca”. Głos Aleksandry Zbroi to głos kobiety, która znalazła w sobie odwagę i siłę, by nadać kształt uczuciom, cierpieniom, niewyrażalnym miejscom duszy tysięcy dorosłych dzieci alkoholików. Ich rodzice zapijali dziury w sercu – z różnych powodów. Nie wszyscy, jak Mireczek byli menelami – niektórzy byli alkoholikami wysokofunkcjonującymi, po nocy picia idącymi na długi i wyczerpujący mecz tenisa. I jedni, i drudzy do swojej dziury w sercu wrzucili jednak swoje dzieci i jest to największy koszmar alkoholizmu.
Czas na rozliczenia
Wielowiekowe pobłażanie wobec pijaństwa – w życiu, ale też w kulturze i literaturze właśnie się kończy. Ostatnie odkrycia medycyny, psychologii, socjologii pokazały, że figura artysty, który cierpi i dlatego musi pić, przechodzić w inne stany świadomości, została zdemaskowana. Obala się mity o tym, że tylko alkohol scala społecznie, jest wyzwalaczem dobrej zabawy, regulatorem stresów, najlepszym sposobem na wyrażenie czci. Jak mówi wyświechtane porzekadło: wszystko jest dla ludzi – byle z umiarem. Kiedy zastanawia się nad tym, czy już przekroczyło się granicę – jest to niepokojący znak.
W demaskowaniu zgubnych skutków alkoholizmu przodują młode autorki. Nie tak dawno, w 2015 r., podobne wrażenie zrobiła na mnie książka Małgorzaty Halber Najgorszy człowiek na świecie, w której z kolei opisywała ona doświadczenia wychodzenia z własnego picia. „Dla znajomych jest przebojową imprezowiczką, wygadaną i wesołą – bo wie, jak można dodać sobie odwagi. Wystarczy mały drink, może dwa. Przed szkołą, po pracy, przed randką, na imprezie. Żeby dobrze się bawić. Żeby wreszcie się nie bać. Żeby cokolwiek poczuć. Przecież wszyscy tak robią. Ale to lekarstwo działa tylko do czasu”.
Dziur w sercu doświadczają też młodzi, przebojowi, bogaci – coraz częściej wzrasta też świadomość, że dziur tych nie załata alkohol. Podstawą alkoholowego kłamstwa jest spojrzenie na siebie i innych przez krzywe zwierciadło, sądzenie, że moja osoba czy też inni są gorsi/lepsi niż w rzeczywistości są, i próba „ulepszenia się” przez alkohol. Te krzywe zwierciadła właśnie pękają – coraz częściej w literaturze wyznania możemy przejrzeć się w lustrze i zobaczyć, że alkoholizm nie jest problemem odosobnionym i odległym od nas, ale wciąż niedalekim i pozostającym zadaniem do rozwiązania dla całego naszego społeczeństwa.