Wszak tak wygląda mechanizm afery: dziennikarze ujawniają jakąś tajną podsłuchaną rozmowę, jakieś zdjęcie lub film, który nigdy nie miał ujrzeć światła dziennego (pamiętają Państwo polskiego prezydenta z pezetpeerowskim rodowodem, który zataczał się nad grobami polskich oficerów pomordowanych przez Sowietów?).
Niestety, w ostatnich dniach mogliśmy się przekonać o tym, że sformułowanie o szambie, które wybija, może mieć znaczenie dosłowne. A stało się tak za sprawą awarii kolektora odprowadzającego nieczystości w centralnej warszawskiej oczyszczalni ścieków. I nagle okazało się, że szambo może stać się główną osią politycznego sporu w Polsce. Natychmiast i opozycja, i partia rządząca zaczęły sprawę szamba, które w wyniku awarii zaczęło wpływać wprost do Wisły, traktować całkowicie polityczne.
I tak politycy partii rządzącej mówili o Czarnobylu (czy jest na sali lekarz?), zorganizowali komitet kryzysowy, na serio mówili o potwornej katastrofie ekologicznej, do akcji wkroczyło wojsko i służby. Wszystko, by pokazać, że rządzący zdrowie i bezpieczeństwo obywateli traktują jak najbardziej serio. Na posterunku w Płocku stanął sam minister zdrowia. Mało kto jednak zwrócił uwagę, że minister zdrowia – skądinąd ceniony przeze mnie jako świetny lekarz –startuje w tych najbliższych wyborach do sejmu z list partii rządzącej w okręgu w płockim. Poważne miny i ważkie słowa polityków partii rządzącej miały tylko jeden cel – pokazać, że sprawa jest poważna, a rządząca stolicą opozycja lekceważy sobie bezpieczeństwo warszawiaków i mieszkańców Mazowsza.
Partia opozycyjna szybko zdała sobie sprawę z ryzyka, jakim jest wyciek szamba. Szybko zorientowała się, że sprawę tę łatwo wykorzystać przeciwko niej w kampanii wyborczej. I rozpoczął się wówczas festiwal zapewnień, że wszystko jest w najlepszym porządku. Prezydent Warszawy Rafał Trzaskowski, by udowodnić, że nikomu nic nie grozi i że właściwie ścieki wpływające wprost do Wisły to normalność, pobiegł do kuchni i do szklanki nalał wody prosto kranu, którą następnie wypił duszkiem.
Przyzwyczailiśmy się, że kampania wyborcza, codzienna polityka to festiwal sporów, ale sytuacja, która miała miejsce po awarii warszawskiej oczyszczalni ścieków, to kolejna przekroczona granica. Okazało się, że nie ma tematów, których nie chwyciliby się politycy, by zacząć ze sobą walczyć, nawet jeśliby było to... szambo. Gdy spierają się na programy, na to, kto ma lepszy pomysł na urządzenie życia Polakom, nie ma w tym nic zaskakującego ani zdumiewającego. Taka jest wszak natura polityki.
Ale gdy głównym tematem polityki stają się nieczystości, chyba pada kolejne tabu. Ktoś powie – przecież szczerość wymaga, by o wszystkim rozmawiać właśnie szczerze. Tylko warto tu zadać pytanie: czy od tego zajmowania się przez naszych wybrańców szambem polska polityka staje się rzeczywiście lepsza?