Logo Przewdonik Katolicki

W poszukiwaniu standardów

Maciej Pichlak
PAP

Głośna sprawa Ewy Tylman przez jakiś czas będzie jeszcze przyciągać uwagę, bo to kolejny przykład typowej dla naszych czasów rozrywki informacyjnej. Poważniejszej refleksji raczej nie wzbudzi.

Sprawa śmierci Ewy Tylman od początku – czyli od listopada 2015 r., kiedy doszło do zaginięcia kobiety – przykuwała uwagę mediów i opinii publicznej. Proces rozpoczął się przed poznańskim sądem. Pierwsza rozprawa nie tylko potwierdziła to zainteresowanie, ale dodatkowo podgrzała emocje. Ponad sto wejściówek na salę rozpraw rozeszło się w ciągu kilku godzin. Na sali obecnych było kilkudziesięciu dziennikarzy, a największe stacje telewizyjne retransmitowały posiedzenie sądu. Trudno oprzeć się wrażeniu, że część naszego społeczeństwa znalazła sobie w tej sprawie rozrywkę w stylu reality show – o tyle udoskonaloną, że reality jest tu naprawdę realne.
 
Historia i emocje
Głośne społecznie sprawy sądowe można podzielić na dwa podstawowe rodzaje. Pierwsze mają wyraźny ciężar polityczny i przynajmniej potencjalnie mogą przyczyniać się do społecznych czy politycznych zmian. Taki charakter miał np. proces Andersa Breivika w Norwegii, a w Polsce m.in. procesy autorów stanu wojennego czy też żołnierzy, którzy dokonali ostrzału wioski Nangar Khel w Afganistanie. Druga kategoria spraw nie „zgłasza” tego typu ambicji. Budzą zainteresowanie, ponieważ u ich podłoża leży oddziałująca na emocje i wyobraźnię historia. Tak niewątpliwie rzecz się ma ze sprawą Ewy Tylman. Jest tu wszystko, co mógłby sobie wymarzyć scenarzysta filmowy: młoda i ładna bohaterka, tajemnica (zaginięcie i poszukiwania Ewy), bezradność organów śledczych, które przez osiem miesięcy bezskutecznie poszukiwały ofiary. Są wreszcie dramatyczne zwroty akcji: przypadkowe odnalezienie zwłok i zmiana zeznań przez głównego podejrzanego.
Sprawa z Poznania przypomina więc inne tragiczne historie, które w podobny sposób rozpalały emocje opinii publicznej. I to nie tylko te prawdziwe, jak głośny proces „mamy Madzi”, czyli Katarzyny Waśniewskiej z Sosnowca, ale także historie całkowicie fikcyjne – jak śmierć Hanki w popularnym serialu telewizyjnym. Różnica między fikcją a rzeczywistością nie ma tu większego znaczenia. Ważniejsze są emocje, które budzi każda z tych historii. Można zatem przypuszczać, że sprawa Ewy Tylman będzie jeszcze przez jakiś czas przyciągać uwagę. Trudno jednak oczekiwać, że przełoży się ona na jakąś poważniejszą refleksję. Chciałoby się powiedzieć, że oto mamy kolejny przykład typowej dla naszych czasów infotainment, czyli rozrywki informacyjnej. W rzeczywistości jednak chodzi tu o zjawisko o wiele starsze, któremu współczesne 24-godzinne telewizje informacyjne nadały jedynie nowy wymiar.
Procesy karne tego typu budziły bowiem zainteresowanie szerszej publiczności „od zawsze”. Od kiedy tylko istnieje prasa, gazety zamieszczały relacje z głośnych rozpraw. Już też w 1735 r. pewien francuski prawnik, Francois Pitaval, rozpoczął słynną serię wydawniczą Causes célèbres et intéressantes, w której opisywane były szczególnie ekscytujące sprawy karne. I to właśnie publikacje nazywane od jego nazwiska pitavalami są dziś najlepszym świadectwem, jakiego rodzaju procesy interesowały publikę. Zdarzają się wśród tych zbiorków publikacje znakomite, jak choćby Pitaval krakowski, autorstwa wybitnych profesorów prawa: S. Salmonowicza, J. Szwai i S. Waltosia. W książce tej dostajemy przegląd spraw, które elektryzowały społeczność Krakowa od XV wieku aż do dwudziestolecia międzywojennego.
 
Kamera w sądzie
Obecny poziom zainteresowania sprawą z Poznania nie potrwa zapewne długo. Procesowa codzienność pełna jest hermetycznej prawniczej roboty i niewiele w niej wdzięku. Uwaga mediów skupi się więc raczej na momentach przełomowych, jak ogłoszenie werdyktu. Na razie jednak show trwa w najlepsze, co odbija się negatywnie m.in. na uczestnikach postępowania. Głównym winowajcą, o dziwo, nie są tym razem media brukowe, ale szacowna zdałoby się telewizja publiczna – to przez jej zaniedbanie widzowie w całej Polsce mogli poznać dane osobowe świadków i oskarżonego, łącznie z adresem zamieszkania czy hasłami do kont na portalach społecznościowych tego ostatniego.
Niezależnie od ewidentnej winy realizatorów telewizyjnych (wobec której sąd powinien wyciągnąć konsekwencje, np. ograniczając prawo do rejestracji), zdarzenie to ujawnia szerszy problem związany z obecnością kamer na sali sądowej. Obecności, która odbierana jest zazwyczaj jako kłopot – tak przez strony postępowania, jak i przez same sądy. Trzeba przyznać, że obawy te mają pewne uzasadnienie. Dla stron obecność mediów wiąże się często z dodatkowym stresem, może także przeszkadzać w skupieniu uwagi – co może już stanowić ograniczenie konstytucyjnego prawa do sądu. Rzadko jeszcze spotyka się u nas pogląd, jaki prezentował np. Robert Shapiro, adwokat futbolisty amerykańskiego O.J. Simpsona w jednej z najgłośniejszych spraw karnych w historii USA: że media mogą służyć jako broń w sprawie. – Nie ma sposobu, aby uniknąć pojawienia się zdjęć twojego klienta w telewizji – mówił Shapiro – dlatego należy zrobić wszystko, abyś zarówno ty sam, jak i twój klient został zaprezentowany w możliwie najlepszym świetle.
Choć jednak w USA uczestnicy głośnych procesów nierzadko zatrudniają speców od PR, nie oznacza to, że obecność telewizji w sądzie jest przyjmowana bez zastrzeżeń. Również tam sędziowie często zdają się patrzeć na media z niechęcią, a regulacje wielu stanów zawierają wyraźne obostrzenia w tym zakresie. Dzieje się tak w kraju, w którym więzi pomiędzy sędzią a społeczeństwem obywatelskim są znacznie silniejsze niż u nas – w niektórych stanach sędzia wybierany jest wręcz w wyborach powszechnych.
 
Mamy prawo wiedzieć
Tym bardziej w Polsce, gdzie sędziowie postrzegają siebie raczej jako profesjonalnych funkcjonariuszy państwowych, ich relacje z mediami nie mogą być łatwe. Wydaje się, że nad kształtowanie opinii publicznej sędziowie częściej przedkładają ciszę i spokój sali rozpraw. Brakuje nam ukształtowanej kultury relacji na linii media – sąd. Obie strony słabo się nawzajem rozumieją, a sędziowie stosunkowo niechętnie dopuszczają do rejestracji rozpraw. Jak stwierdza na swoich stronach badające sprawę stowarzyszenie Watchdog Polska „zgoda na nagrywanie jest raczej wyjątkiem. Sądy bardzo chętnie poszukują argumentów za tym, żeby zgody nie wyrazić (…). Albo, co jeszcze gorsze, odmowy w ogóle nie uzasadniają, ot tak”.
Jedno jest pewne – przy sprawach takich jak Ewy Tylman, dziennikarze będą pojawiać się w sądach, a społeczeństwo będzie chciało je śledzić. Czy się to komuś podoba, czy nie, jako obywatele mamy do tego prawo, na podstawie zasady jawności postępowania. Warto więc zadbać o rozwój standardów w tej mierze. Powoli zresztą sytuacja się zmienia: w 2015 r. Krajowa Rada Sądownictwa oraz Ministerstwo Sprawiedliwości wspólnie ogłosiły odpowiednie poradniki zarówno dla dziennikarzy, jak i dla sądów, w których zalecają m.in. tworzenie biur prasowych i funkcji rzecznika prasowego przy sądach. Na w pełni ukształtowaną kulturę sądowo-medialną, która gwarantowałaby z jednej strony jawność postępowania, a z drugiej poszanowanie praw wszystkich jego uczestników, przyjdzie nam chyba jednak jeszcze poczekać.
 



Maciej Pichlak jest adiunktem na Wydziale Prawa, Administracji i Ekonomii Uniwersytetu Wrocławskiego. Zajmuje się m.in. socjologią prawa i etyką prawniczą.
 

Ewa Tylman, 26-letnia mieszkanka Poznania, zaginęła w nocy 23 listopada 2015 r. Przez kilka miesięcy bezskutecznie poszukiwano jakichkolwiek jej śladów. Policja przeszukała m.in. koryto rzeki Warty. Dopiero w lipcu 2016 r., jej ciało przypadkowo odnalazł w rzece mieszkaniec Poznania. W międzyczasie jako głównego podejrzanego zatrzymano Adama Z., znajomego Ewy, z którym widziano ją po raz ostatni. Ten w trakcie śledztwa przyznał się do zabójstwa, potem jednak zmienił zeznania. 3 stycznia 2017 r. rozpoczął się proces. Oskarżony nie przyznaje się do winy. Wobec braku bezpośrednich dowodów proces ma charakter poszlakowy.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki