Z Krzysztofem Cwynarem, artystą działającym na rzecz osób niepełnosprawnych i bezdomnych, rozmawia Dominik Górny
Obchodzi Pan 40-lecie swojej pracy artystycznej, którą połączył Pan m.in. z poświęceniem się dla osób niepełnosprawnych i bezdomnych. Jakie są wyznaczniki wizerunku Krzysztofa Cwynara zarówno jako zawodowego artysty, jak i człowieka?
– W szkole podstawowej napisałem jedno z wypracowań o tym, że chciałbym zostać artystą. Profesor Orłow, który był wykładowcą w klasie śpiewu w Łodzi, powiedział, że przyjmie mnie do szkoły muzycznej, bo śpiewam i gram na fortepianie. To była jedna z pierwszych chwil, w których zetknąłem się z życzliwością obcego dla mnie człowieka. Dzięki niemu uświadomiłem sobie, że w każdym trzeba szukać najlepszych cech po to, by w porę pokazać mu, że jest coś wart. Nie wolno przegapiać ludzi, bo nieszczęście pojedynczego człowieka jest w rzeczywistości smutkiem całego świata. Z dawnego estradowego życia czerpałem szacunek i satysfakcję. Dziś mówię, że moja osoba to nie tylko „ja”, ale też żona, pies, koty i gołąb ze złamanym skrzydłem, do którego często się przyrównuję. Te stworzenia pokazały mi, że wartość człowieka polega na tym, by dostrzegł to, co się dzieje poza jego osobą.
Realizacją tej myśli jest założone przez Pana Stowarzyszenie „Studio Integracji”, wspomagające twórczość osób na co dzień odrzucanych przez większą część społeczeństwa.
– Postanowiłem pomagać takim ludziom, nie wiedząc, jakie to trudne. W godnej pomocy nie można postępować po omacku, jak znachorzy, bo wtedy wyrządza się krzywdę. To nie jest gra „na zimno”, że mam aptekę z lekami, które wiem, jak dobrać. Stawiam na doświadczenie wcześniejszej sytuacji, która zagrała na strunach mojej duszy, a w poświęceniu nie liczę na wielkie efekty. Przez to sam mam uzdrawiane serce. Potem ci ludzie się usamodzielniają, idą na studia, zakładają rodziny. A gdy odnoszą sukcesy, najpierw dzielą się nimi ze mną, a dopiero później dzwonią do bliskich. To jest sytuacja, dla której warto być dla innych.
Artystyczne doświadczenie wykorzystuje Pan w realizacji programu „Terapia przez sztukę”. W jaki sposób przyczynia się on do duchowego rozwoju Pańskich podopiecznych?
– Sztuka daje zrozumienie i przełożenie tego, co zewnętrzne, na realia ducha. Uczestniczę w sytuacjach zastanych, których nigdy nie planuję. Ojciec radził, bym zrobił spektakl ilustrujący ludzkie nastroje, co po wielu latach zacząłem czynić. Piosenki są dokumentacją życia tych, którymi się opiekuję, jak to się dzieje na płycie „Szukam drogi”. Sztuką jest pokazanie dziewczynki na wózku, która mimo swej fizycznej ułomności, pięknie i mądrze śpiewa. Przetłumaczyłem utwór pt. „Liczy się dziś”. Człowiek powinien w konkretnym dniu starać się uporządkować swoje życie, aby być uczciwym wobec siebie i świata. Każda sytuacja jest barwą, a sztuka uczy ich dobierania tak, żeby ukazać jasną stronę życia. Otrzymałem od Boga wielki dar – wrażliwość na ludzkie problemy. Doświadczenia innych są moją twórczą energią. Nigdy nie zapomnę twarzy tych, od których otrzymałem i którym ofiarowałem dobro.
„Santo Subito Santo” – to tytuł płyty, którą zadedykował Pan Ojcu Świętemu Janowi Pawłowi II. W jakiej mierze papieskie nauki wpłynęły na religijny wydźwięk Pańskiej twórczości?
– Poświadczam, że biorę nauki Papieża poważnie, bo to, co śpiewam, zamieniam w czyny, których domagał się nasz Ojciec Święty. Napisałem zbiór wierszy właśnie według jego recepty, że trzeba krzewić światło nadziei, mówić o tym, czym jest dar wiary, czekać na wyrok Boga, a nie sądzić innych. Godne życie jest jedyną prawdą.