Malachi Martin, jeden z amerykańskich pisarzy religijnych, napisał, że w początkach pontyfikatu Jana Pawła II w Kościele zderzyły się ze sobą dwa sposoby walki z dyktaturą: nikaraguański i polski. Nikaragua odwoływała się do teologii wyzwolenia i walki klas, w Polsce mówiło się o teologii wolności i społecznego solidaryzmu. „Solidarność” stała się symbolem obrony ludzkiej godności i oporu społecznego, ale bez przemocy. W Nikaragui natomiast podporządkowywano chrześcijaństwo doktrynie komunistycznej…
„Chrystus z karabinem na ramieniu” to obraz argentyńskiego malarza Carlosa Alonso, namalowany po zabójstwie Che Guevary. Swą popularność zawdzięcza swoistemu związaniu z teologią wyzwolenia, gdzie stał się symbolem człowieka, który z bronią w ręku walczy o sprawiedliwość i lepszy świat, pomija jednak odniesienie do Boga. Zaangażowanie w teologię wyzwolenia stało się w Ameryce Łacińskiej udziałem wielu kapłanów. Zamiast Chrystusa z krzyżem zaczęli głosić Chrystusa z karabinem na ramieniu. Podczas swojej pielgrzymki do Dominikany i Meksyku (1979) Jan Paweł II bardzo mocno przeciwstawiał się takiej postawie. „Niektórzy chcieliby dojść do Królestwa Bożego nie poprzez wiarę i przynależność do Kościoła, lecz za pośrednictwem zmian strukturalnych i zaangażowania społeczno-politycznego” – mówił Papież i dodał, że „błędem jest twierdzenie, że wyzwolenie polityczne, ekonomiczne czy społeczne pokrywa się ze zbawieniem przyniesionym przez Chrystusa”.
W 1983 roku Ojciec Święty przybył do Polski i Nikaragui. W Dolinie Chochołowskiej spotkał się z Lechem Wałęsą, co odczytano jako poparcie „Solidarności”. Z kolei na lotnisku w Managui, kiedy zawieszony ksiądz – minister kultury Ernesto Cardenal ukląkł i poprosił Papieża o błogosławieństwo, ten odmówił mu. Pogroził palcem i powiedział: „Musisz pogodzić swoją działalność z Kościołem”.
W tym numerze „Przewodnika Katolickiego” piszemy o polskich kapłanach, którzy ulegali niekiedy presji czasów i wydarzeń, w których przyszło im uczestniczyć, próbowali sami zbawiać świat – jak to w Polsce bywało – „z kosą na ramieniu”, ostatecznie jednak powracali, by pójść za Chrystusem, jedynym Zbawicielem człowieka.
Wyjątkowe wydarzenie z 1983 roku: jeden raz świat widział poruszonego, autentycznie zagniewanego Papieża Jana Pawła II. Podczas wizyty apostolskiej w Nikaragui Ojciec Święty podszedł do ks. Ernesto Cardenala i publicznie go skarcił.
Była reprymenda, ojcowskie pogrożenie palcem. Powód? Ks. Cardenal zaangażował się w niebezpieczny nurt teologii wyzwolenia, zakładającej m.in., że wybawienie od ubóstwa, całkowite zniesienie nierówności i niesprawiedliwości, wyzwolenie narodów, może nastąpić jeszcze na tym świecie. Nawet na drodze rewolucji. Analizując naszą dramatyczną historię, możemy zauważyć, iż na wiele lat przed sformułowaniem tej doktryny i w Polsce byli kapłani-bojownicy. Pamięć o najsłynniejszych, tych z XIX i XX wieku, choć miała różne koleje, nadal trwa.
Komu Jan Paweł II mógłby pogrozić palcem? Możemy odnaleźć kilka potencjalnych postaci: duszpasterzy rozdartych pomiędzy kanony Kościoła powszechnego a własną charyzmę, okoliczności i poczucie tragicznego obowiązku. Orężem tych kapłanów nie zawsze było tylko Boże słowo. Życiorys ks. Piotra Ściegiennego, a także innych, świadczy, jak zawiłe bywały kapłańskie losy. A także jak skrzętnie skryci czy jawni wrogowie wiary skłonni byli nieraz wplatać walecznych duszpasterzy w poczet swoich ideologicznych protoplastów.
Trochę „nasz”, ale ksiądz…
Choć w bezpowrotnie minionej epoce Polskiej Rzeczypospolitej Ludowej nazwy rodzimych ulic w jakikolwiek sposób kojarzące się z religią rugowano, ulicę ks. Piotra Ściegiennego znaleźć można było bez większego trudu. Ks. Arkadiusz Dąbrowski SDB, bydgoski kapłan z wieloletnim duszpasterskim stażem, dobrze pamięta tamte czasy: – W szkole, na rozmaitych odczytach, rzeczywiście postać ks. Piotra Ściegiennego próbowano ukazywać jako „bojownika o postęp”. Dało się jednak odczuć, że jego przynależność do stanu kapłańskiego była faktem cokolwiek kłopotliwym. Czasem więc uczono nas po prostu o Piotrze Ściegiennym, bliżej nieokreślonym „działaczu”, spiskowcu. O sprawach duchowych, jego posłudze nie mówiono ani słowa albo niewiele – stwierdza rozmówca.
Kiedy weźmiemy do rąk opracowania dotyczące ks. Ściegiennego, wydane w latach 50. minionego wieku, stwierdzimy ze zgrozą, iż cytowane są w nich opinie tak „wybitnych znawców historii Kościoła” jak choćby… Bolesława Bieruta! Dopiero od kilkunastu lat mamy szansę, aby upowszechniać nowe, głębsze spojrzenie na postać słynnego podkieleckiego kapłana. Pojawiają się słowa: „skrucha”, „pokuta”…

Ks. Piotr Ściegienny nie oparł się pokusie próby wcielenia w czyn utopijnych reform społecznych. Po latach zrewidował jednak swoje poglądy, wybrał koncepcję ewolucji i modlitwy
Bulla – falsyfikat
Życiorys ks. Ściegiennego to saga o synu pańszczyźnianego chłopa, który w pewnym momencie swojego życia „drabinę społeczną” zapragnął skrócić o jeden, najwyższy szczebel. Zbłądził, aby się odnaleźć.
Piotr Ściegienny urodził się 31 stycznia 1801 roku w Bilczy koło Kielc. Dzięki wytrwałości skończył szkołę. Początkowo – urzędnik i nauczyciel. Od roku 1832 wszedł w stan kapłański, został zakonnikiem – pijarem. Duszpasterzował w biednych parafiach Lubelszczyzny i Kielecczyzny. Szybko przystąpił do konspiracji niepodległościowej. Równolegle jednak zaczął spiskować przeciwko „panom”. Zawiązał tajny Związek Chłopski.
Spod jego pióra wyszły dwa niezwykłe, płomiennie zredagowane manifesty, z których jeden jest… rzekomym „listem Ojca Świętego Grzegorza do polskiego ludu”! Fałszywa bulla papieska zawiera wezwanie chłopów do nieposłuszeństwa, nagłego „ulepszenia” świata. Konserwatywny ówczesny papież Grzegorz XVI nie mógłby się podpisać pod ani jednym słowem podobnego apokryfu! Ściegienny wyraźnie odrzucał zatem hierarchię – wybrał ludowy żywioł. Ten jednak – jak wszystko co płynne, nieokreślone – zawiódł. Chłopi, zwołani przez kapłana na przedpowstańczy wiec w Bilczy (20 października 1844 r.), a potem w Krajnie, czynem zaświadczyli, iż tak naprawdę niewiele zrozumieli z utopijnego programu. Prześcigali się w składaniu donosów do carskich rosyjskich władz. Aresztowano setki osób, a w Warszawie, Lublinie i Kielcach wprowadzono stan wyjątkowy.
Umrzeć jako kapłan
Ks. Ściegienny ludzkie i Boskie wyroki przyjął ze spokojem ducha. Skazanemu na karę śmierci przez powieszenie carat przygotował swoiste „teatrum” – postawił w Kielcach pod szafotem, aby w ostatniej chwili obwieścić zesłanie na katorgę. Powrócił z zesłania na Sybir po upływie 25 lat, wyczerpany ciężką pracą w kopalniach. Przybył jednak prowadzony uporczywą myślą pojednania się z kurią lubelską, powrotu do stanu duchownego. Poświęcił się ofiarnej pracy duszpasterskiej wśród chorych w Szpitalu św. Jana Bożego na Czwartku w Lublinie. Lud, chłopów, oraz siebie powierzył Bożej Opatrzności, o czym nie zawsze już wspominali dawni apologeci „rewolucyjnej działalności wikarego z Bilczy i Wilkołazu”.