Logo Przewdonik Katolicki

Nie ma w Polsce miejsc odpornych na biedę

Anna Druś
Fot. Bartlomiej Magierowski/EastNews

Polska bieda mieszka nie tylko w małych miasteczkach, od lat niedających perspektyw na dobrze płatną pracę, ale też w bogatych dzielnicach wielkich miast, wbita między szklane wieżowce i ekskluzywne kamienice.

Dla 17 proc. Polaków zakup lodówki jest wydatkiem poza zasięgiem, a dla 18 proc. jest nim zakup pralki. Na wykupienie przepisanych przez lekarza leków nie stać 8 proc., a prawie połowa obywateli jest skazana wyłącznie na lekarzy przyjmujących w ramach NFZ, bo nie stać ich w razie potrzeby na wizytę prywatną. To tylko kilka liczb wyłaniających się z dorocznego raportu Stowarzyszenia Wiosna, stojącego za akcją Szlachetna Paczka. Nadszedł on równolegle z innymi danymi, mówiącymi, że bezrobocie w Polsce jest rekordowo niskie, a inflacja przestała tak galopować. Wygląda więc na to, że wszystkie te pozytywne gospodarcze trendy zdecydowanie wolniej przekładają się na sytuację najbiedniejszych niż trendy negatywne.

Paradoksy nierówności
Mniej więcej rok temu, gdy inflacja w Polsce – podobnie jak w wielu krajach – zaczęła rosnąć w szybkim tempie, ekonomiści zwracali uwagę na występujące wówczas zjawisko gwałtownego wzrostu nierówności majątkowych w Polsce. Szybko rosnące ceny sprawiły, że ci, którzy dotychczas z trudem, ale jakoś sobie materialnie radzili, nagle przestali sobie radzić. Zaś ci, którym wiodło się znakomicie, niemal w ogóle nie odczuli różnicy.
Paradoks? Niestety, to raczej nieubłagana logika. Od zawsze wszelkie kataklizmy i negatywne zjawiska mocniej i szybciej uderzają w najbiedniejszych, bo ci najczęściej nie mają jakiejkolwiek poduszki, aby przed twardym lądowaniem się zabezpieczyć. Właśnie to zjawisko zaczęło się nasilać niedługo po wybuchu wojny w Ukrainie i uderzyło najmocniej w ubiegłym roku, gdy rosnące ceny paliw i energii wywindowały ceny większości produktów i usług.

W liczbach
Jak wynika z najnowszego raportu Szlachetnej Paczki, osób żyjących w Polsce w skrajnym ubóstwie jest aż 1,8 mln. To ci, którzy na dzienne wydatki mają jedynie 20 zł. Zwykle to ludzie starsi i mocno schorowani, zdani na zasiłki, renty czy emerytury, mieszkający w regionach, gdzie sąsiedzi także nie radzą sobie najlepiej.
Ale to niejedyna twarz polskiej biedy. Rosnące ceny sprawiły, że większości z nas znacząco obniżyła się siła nabywcza zarobków: płace nie rosły tak szybko jak ceny towarów, usług i rachunków. Według szacunków Ministerstwa Pracy w 2024 r. aż 3,6 mln osób w Polsce pracuje za tzw. najniższą krajową, a osoby zagrożone ubóstwem stanowią już 13,7 proc. społeczeństwa.
Ubóstwem zagrożeni stali się również ci, którzy mają pracę i stałe źródło dochodu. Zajmują jednak stanowisko, na którym albo nie ma podwyżek, albo są nieznaczne. I niekoniecznie oznacza to zawody niewymagające wykształcenia – dość wspomnieć o zarobkach nauczycieli szkolnych czy akademickich, szczególnie tych zamieszkujących województwa na tzw. polskiej ścianie wschodniej. Według serwisu wynagrodzenia.pl aż 25 proc. nauczycieli biologii w Polsce zarabia mniej niż 4420 zł brutto. Biorąc pod uwagę koszty wynajmu mieszkania albo wysokość przeciętnej raty kredytu, przy takich zarobkach w portfelu ledwie zostanie na podstawowe produkty spożywcze i domowe. Nie będzie mowy o prywatnej wizycie u lekarza, wyjściu na koncert albo odkładaniu na wyjazd na wakacje.

1,8 mln
Polaków żyje w skrajnym ubóstwie

Bieda w wielkich miastach
Raport Szlachetnej Paczki kolejny raz potwierdził przepaść ziejącą między siłą nabywczą pensji w Warszawie, Wrocławiu, Krakowie czy Poznaniu a siłą nabywczą osób pracujących w Lublinie, Radomiu czy Białymstoku. „W najbiedniejszym powiecie kolneńskim (woj. podlaskie) siła nabywcza na mieszkańca wynosi tylko 6 765 euro (ok. 29 tys. zł), co oznacza, że mieszkańcy tego powiatu mają o 38 proc. mniej niż przeciętny Polak na zakupy, czynsz, elektryczność i oszczędności” – czytamy w raporcie. Dla porównania średnia siła nabywcza na mieszkańca Warszawy wynosi 17 980 euro czyli ponad 76 tys. zł, co o prawie  65 proc. przewyższa średnią krajową. Nic zatem dziwnego, że większość osób korzystających z pomocy wolontariuszy i darczyńców Szlachetnej Paczki mieszka w małych miejscowościach albo na wsi.
Nie oznacza to wcale, że bieda w bogatych miastach nie występuje. Nie jest jednak schowana w slumsach, jak na obrzeżach wielu dużych miast świata, ale funkcjonuje normalnie w dawnych PRL-owskich blokach czy zaniedbanych kamienicach, znajdujących się w bogatych dzielnicach.
Jak donosi stowarzyszenie Wiosna, w Warszawie pomoc od darczyńców Szlachetnej Paczki otrzymało 2169 osób, we Wrocławiu – 1186, a w Poznaniu – 1048.
Wolontariusze znaleźli ledwie wiążących koniec z końcem w Wilanowie – mekce warszawskich nowobogackich, w słynącym z luksusowych willi Konstancinie, na wrocławskiej starówce z najdroższymi hotelami czy w centrum Krakowa – nawiedzanego przez turystów z całego świata. Tam też znajdują się rodziny, których nie stać na leki, zakup warzyw i owoców, nie mówiąc o wizycie w kawiarni za rogiem.
Raport Szlachetnej Paczki przytacza tu przykład starszego małżeństwa mieszkającego w jednej z najbogatszych dzielnic Warszawy. Oboje utrzymują się tylko z emerytur. Pan Jerzy od kilkunastu lat choruje na alzheimera, a opiekę nad nim sprawuje głównie żona. Do pomocy nie mają już rodziny, bo jedyna córka zmarła na nowotwór. Ich przychody to łącznie 2500 zł. Po odjęciu miesięcznych kosztów związanych z opłatą czynszu za mieszkanie, energii elektrycznej czy leków, zostaje im jedynie 640 zł na osobę. W miesiącu.

Ważna jest uważność
Takich rodzin jest dużo więcej, a wiele z nich wstydzi się poprosić o pomoc. Stąd tak ważne jest, aby uważnie rozglądać się dokoła, zwracając uwagę nawet na dobrze znanych sąsiadów.
– Nie zapominajmy o osobach ubogich, starszych, schorowanych, samotnych, którzy żyją obok nas w największych miastach, w dzielnicach, które nie kojarzą się z biedą, chorobą, zimnem, samotnością. Każdy z nas niewielkim wysiłkiem może pomóc w działaniach, których celem jest rozwiązanie problemów związanych z biedą, wykluczeniem, nierównościami społecznymi – przekonuje Joanna Sadzik, kierująca Stowarzyszeniem Wiosna.
Akcja co roku polega na tym, że najpierw uważni na przeróżne sygnały wolontariusze wynajdują osoby, którym przyda się pomoc innych. Potem kontaktują ich z tymi, którzy mają możliwość zakupu konkretnej potrzebnej rzeczy dla potrzebującego. Nieraz są to sprawy najprostsze: maszyna do szycia, nowe kapcie, radio na baterie, a czasem większe, jak nowa lodówka, zapas węgla czy niezbędny remont dachu w starym domu. W ten sposób minionej zimy pomocą objęto aż 17 tys. rodzin. Stowarzyszenie przekonuje, że najcenniejsze w tych spotkaniach jest właśnie nawiązywanie relacji między potrzebującymi a wolontariuszami i darczyńcami. Rozmowa i stały kontakt po jednorazowym przekazaniu prezentów bywają cenniejsze niż pomoc materialna.
W podobnej formule działa wiele innych organizacji charytatywnych, w tym także Caritas Polska czy prowadzona w diecezji warszawsko-praskiej akcja Wirtualna choinka. W niezmniejszającym się gronie osób gotowych do pomocy leży nadzieja na przetrwanie trudnego czasu i zasypanie rowów rosnących nierówności.
 

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki