Najnowszy obraz Leszka Wosiewicza Raport Pileckiego pomyślany jest jako superprodukcja, chyba w intencjach twórców przeznaczona na rynek międzynarodowy. Na pewno z kolei taką motywację mieli mecenasi tej produkcji, czyli rządowe fundacje i agencje, które na pełnometrażowy film o słynnym rotmistrzu wyłożyły niebagatelną sumę 38 mln zł. To i tak połowa mniej, niż kosztował najdroższy polski film – Quo vadis Jerzego Kawalerowicza. W mojej opinii ten akurat obraz świata nie zwojuje.
Nie będzie miał zresztą takiej potrzeby – ogłoszono właśnie, że za 220 mln zł po polskim Raporcie Pileckiego ma powstać amerykańsko-polski film o Witoldzie Pileckim Enemy of My Enemy. I bardzo dobrze. Im więcej o rotmistrzu, tym lepiej. Najważniejsze, by przedstawiano rzetelne fakty historyczne w atrakcyjnym dla widza wydaniu. Narzuca się oczywiście pytanie: po co? Nie można było się dołożyć do jeszcze bardziej kasowej produkcji? Odpowiedź pozostanie tajemnicą ministerialnych gabinetów.
Złożona sylwetka
Kiedy jakiś czas temu ulice naszych miast zaczęto przemianowywać na rtm. Pileckiego i gdy jego imieniem nazywano nowe ronda, place i skwery, to myślę, że podobnie jak większość z nas, nie miałem do końca pojęcia, z kim mamy do czynienia. Owszem, zaczęto także mniej więcej w tym czasie lansować mit tzw. żołnierzy wyklętych, który po prostu zadziałał, bo mówił o bohaterach wprawdzie przegranych (jak to w naszej historii bywa najczęściej), ale takich, którzy postanowili wziąć sprawy w swoje ręce i mimo świadomości kiepskiej sytuacji, w której się znaleźli, stanąć do walki o swoje wartości. Następnie Pileckiego poznawaliśmy przede wszystkim jako ofiarę zbrodniczego reżimu komunistycznego, skazanego na śmierć za to, że domagał się prawdy i walczył z komunizmem w mrocznych powojennych latach. Oczywiście wspominano wtedy, że rotmistrz dobrowolnie udał się do obozu koncentracyjnego, skąd przemycił raporty na temat tego, co w ogóle obóz koncentracyjny znaczy.
Trzeba więc docenić współpracę scenarzysty Krzysztofa Łukasiewicza, który na spółkę z reżyserem przedstawił dużo bardziej złożoną sylwetkę Witolda Pileckiego, również od czasów przedwojennych, sielskiego życia na Wileńszczyźnie, poprzez służbę wojskową, mobilizację po rozpoczęciu wojny, tworzenie konspiracji, działalność w obozie, aż po tajną działalność antykomunistyczną. Te wątki są pokazane świetnie, w wielu miejscach otwierają oczy na możliwe prawdziwe motywacje Pileckiego.
Weźmy na przykład kwestię „dobrowolności” pójścia do obozu. Pilecki miał kochającą żonę i rodzinę, nie był też masochistą, który dobrowolnie bierze na siebie cierpienie, bardzo dobrze widać podstawowy powód, dla którego rotmistrz nie ucieka z łapanki, tylko daje przewieźć się do Auschwitz. Tym powodem był rozkaz. Pilecki był żołnierzem i to bardzo honorowym, momentami chyba nadaktywnym i porywczym, można by powiedzieć precyzyjniej – często porywał go własny entuzjazm do wielu spraw. Więc tak: nie tyle brawura, ile poczucie obowiązku i danego żołnierskiego słowa sprawiły, że Pilecki mógł podjąć działalność konspiracyjną także w obozie koncentracyjnym. Lub choćby samo używanie wobec Pileckiego wojskowego terminu rotmistrz. Lata całe zastanawiałem się, dlaczego nie był on po prostu kapitanem, który to w nowoczesnym wojsku polskim odpowiada rotmistrzowi. Nie miałem jednak tak dużej świadomości, że Pilecki był kapitanem oddziału jazdy konnej – roty – stąd to nieco staromodne określenie wojskowe.
Mały kompromis
Raport Pileckiego jeszcze dokładniej objaśnia, co się z tym łączyło: poczucie honoru żołnierskiego, obowiązku, konieczności poświęcenia nawet własnego życia wyższej sprawie. Może się to wydawać pompatyczne, ale Pilecki był łącznikiem pomiędzy dwoma światami i właściwie w tym nowym, zakłamanym, komunistycznym porządku nie mógł się odnaleźć (np. przekornie lub po prostu nie mogąc się przyzwyczaić, nie mówił „wy” – nie chciał dostosowywać się do nowej retoryki). Nie może dziwić, że on i jego towarzysze mówią w filmie na wysokim diapazonie, często odnosząc się do Boga, Maryi, Ojczyzny, że swoje kwestie wypowiadają jak w teatrze rapsodycznym. To była taka poetyka ludzi wykształconych w klasycznych gimnazjach, silnie poddanych mitowi romantycznemu, z którym później rozliczano się w dziełach literackich, m.in. Gombrowicza. Postawa ta dla nas może się wydać niezrozumiała, może będziemy mieli chęć powiedzieć bohaterowi: „Jak traktujesz swoją żonę? Nie widzisz, że ona cierpi, przez twoje bohaterskie decyzje? Nie wiesz, że masz dzieci, które, gdy umrzesz, zostaną bez ojca?”.
Nie będę Państwu zdradzać szczegółów, ale jest w filmie taka scena, w której Pilecki idzie na mały kompromis. W sumie nie robi nic zdrożnego, ale on sam odbiera to w ten sposób, że naciąga zasady. Wspomnienie tego momentu i zamyślone, poetyckie wręcz spojrzenie w dal (tu trzeba wspomnieć fizyczne podobieństwo odtwórcy głównej roli, Przemysława Wyszyńskiego, do znanych nam wizerunków rotmistrza), wyjaśniały, że Pilecki to człowiek, który na kompromisy idzie niechętnie, jeśli nie wcale. Bronię jednak żony, Marii Pileckiej, bo nie była tak zupełnie bezwolna i nieaktywna w tej sprawie. Sprytem próbowała wyciągnąć męża z więzienia, a wobec tragedii aresztowania i utraty męża zachowała się najdzielniej jak to możliwe, co widać w niewymuszonych gestach i ujmującej grze Pauliny Chapko.
Dobrze, że jest
Summa summarum jest to pewnie film potrzebny. Zawsze twierdziłem, że dobre kino dydaktyczne także jest potrzebne naszemu społeczeństwu. W moim odbiorze jest on trochę za bardzo poszatkowany, choć wymusza to nieco konwencja przesłuchania w UB. Należy przestrzec też przed brutalnymi scenami bicia i tortur, te komunistyczne wydają się bardziej bolesne, ale czyż nie boli bardziej, gdy krzywdę zadaje brat, rodak, ktoś, kto powinien być po twojej stronie? Scenarzyści wyolbrzymili również rolę Józefa Cyrankiewicza w możliwym ułaskawieniu Rotmistrza – mógł to zrobić tylko Bierut, który był komunistą innego pokolenia i obozu politycznego. Nie musiał się też obawiać, że Pilecki umniejszy jego zasługi dla konspiracji w obozie koncentracyjnym – byli w nim razem, ale krótko, mogli spotkać się jedynie przypadkiem, co potwierdzają historycy. I choć rola komunistycznego premiera Cyrankiewicza zagrana jest fenomenalnie przez Pawła Paprockiego, to sugerowane przez twórców filmu motywacje premiera mogą wprowadzać w błąd.
Raport Pileckiego to kino elegijne, w poetycki sposób sławiące zasługi zmarłego. W każdej poezji natomiast jest zarówno skłonność do przesady, jak i lapidarność, pozwalająca celnie wskazać na najważniejsze sensy. Jeśli będą one czytelne także dla odbiorcy, to mimo wszystko dobrze, że ten film powstał.
Raport Pileckiego, reż. Krzysztof Łukaszewicz, Leszek Wosiewicz, w kinach od 1 września