Niedzielna Ewangelia ukazuje dwa spojrzenia na tego samego człowieka i jego historię. Inaczej widzi go Jezus, w inny sposób patrzą na niego faryzeusze.
Zbawiciel ujrzał Mateusza w jego komorze celnej, a więc przy codziennym zajęciu, które wprawdzie dawało mu źródło całkiem niezłych dochodów, ale było niegodziwe, więc skazywało mężczyznę na ostracyzm i pogardę „lepszej” części społeczności żydowskiej. Jezus zobaczył go nie w okolicznościach wyjątkowych, nie w sytuacji, do której celnik mógłby się przygotować, prezentując się od lepszej strony. Pan spojrzał na człowieka, jakim jest, z jego obciążeniami i niezbyt szlachetnymi postępkami. Dlaczego więc do tego grzesznika, mężczyzny, który w oczach swoich rodaków nie był godny szacunku, Pan mówi: „Pójdź za Mną!”? Co takiego w nim zobaczył? Dlaczego postawił na grzesznika?
Odpowiedź słyszymy w ostatnim fragmencie tego ewangelicznego opisu. „Nie potrzebują lekarza zdrowi, lecz ci, którzy się źle mają”. Grzesznik potrzebuje najpierw uzdrowienia, by wyzwolić się z pętającego go zła. Potrzebuje miłosiernego spojrzenia Nauczyciela, który widzi więcej niż jego otoczenie. Pan Jezus go nie oskarża, nie piętnuje, nie przystaje przy komorze celnej, by pouczyć Mateusza, jak ma żyć i dlaczego złe jest to, co robi. Patrzy na niego z miłością i zaprasza do wspólnej drogi. Wyzwolenie od zła i grzechu nie jest bowiem końcem, ale początkiem przyjaźni z Panem. Ono jest zawsze po coś. Po to, byśmy byli szczęśliwi. Po to, byśmy byli zbawieni. Po to, byśmy szli i czynili dobro, a nie zło.
Inaczej patrzą faryzeusze, przekonani, że zbawienie można osiągnąć mocą własnej doskonałości moralnej. Właściwie Bóg nie jest im tak bardzo potrzebny. Może do tego, by pomógł im w różnych życiowych sytuacjach. Albo do tego, by z Jego imieniem na ustach przekonywać świat, że są lepszymi ludźmi od całej reszty. Żyją w przekonaniu, że ze zbawieniem poradzą sobie sami, mocą własnej moralnej siły, ćwiczeń charakteru, praktyk pokutnych, długich modłów. Jezus demaskuje fałsz takiego myślenia i jego zgubny wpływ na człowieka, który, wierząc we własne siły, ostatecznie nie osiąga zbawienia ani szczęścia, do którego przeznaczył go Bóg na całą wieczność. Ale faryzejskie myślenie szkodzi nie tylko reprezentantom tej grupy. Ono decyduje o ich patrzeniu na bliźnich, którzy w świetle wyśrubowanych wymagań zawsze są gorsi i skazani na odrzucenie. Dlatego faryzeusze gorszą się, gdy widzą Jezusa siedzącego przy jednym stole z ludźmi, którzy daleko odbiegają od ideału pobożnego życia. Czy mają odwagę, by powiedzieć Mu to wprost? Nie, oni szemrają, próbują zasiać ziarno wątpliwości w sercach tych, którzy Mu zaufali.
Jezus i Jego uczniowie, ucztujący przy jednym stole z celnikami i grzesznikami – taka jest prawda o Kościele. Wszyscy jesteśmy grzesznikami, wszyscy potrzebujemy uzdrawiającej miłości i miłosierdzia, wszyscy potrzebujemy Lekarza duszy. Przy tym stole nie siedzą doskonali, nieskazitelni ludzie, którym nie można nic zarzucić i sami sobie nie mają nic do zarzucenia. Ci zadowoleni z siebie stoją obok, szemrząc. Może więc dobra nowina o powołaniu celnika Mateusza stawia nam pytanie przede wszystkim o to, gdzie jesteśmy na tej uczcie? Czy dzielimy stół z naszym Panem, posilając się Nim w gronie takich samych jak my grzeszników? Czy stoimy z boku, oceniając, wyrokując, kto jest godny, by zasiąść z Jezusem do uczty?
Modne określenie o obrzeżach Kościoła nabiera w kontekście tego obrazu nowego znaczenia. Oto w centrum zasiadają ludzie, którzy wiedzą, że bez Boga nie poradzą sobie z własną grzesznością. Na marginesie zaś, z własnego wyboru, pozostają wszyscy ci, którzy z lekką wyższością patrzą na innych, oburzają się i nie potrafią pojąć, czym jest Boże miłosierdzie.