Logo Przewdonik Katolicki

Nie zgadzam się na tę wojnę

JAROSŁAW JURKIEWICZ
fot. Karol Porwich/East News

O tym, co może czuć ukraiński 20-latek siedzący w okopach z karabinem w ręku, czy każdy polski nastolatek chce być wolontariuszem niosącym pomoc i dyskusji, która pomaga zrozumieć bunt z Witoldem Kędzierskim, pedagogiem, specjalistą w zakresie socjoterapii i psychoedukacyjnego wsparcia rodziny.

Młodzi ludzie grali do tej pory w wojnę na komputerze, strzelali do wirtualnych wrogów. Teraz okrutną, bardzo realną wojnę mamy niemal za płotem i wciąż oglądamy ją na ekranie. To nie powoduje pomieszania rzeczywistości?
– Konfrontacja fikcji z rzeczywistością zawsze grozi takim pomieszaniem. Zabawa w wojnę nie jest jednak niczym nowym. Nasze pokolenie też tak się bawiło, choć robiliśmy to nie na komputerze, a z kolegami na podwórku. Któż z nas nie toczył bitew, biegając z plastikową strzelbą, karabinem, albo z wyciętym z patyków mieczem?
 
Ale nie mieliśmy bezpośrednich relacji z frontu. Dziś zajadamy niedzielny rosół, patrzymy w ekran i oglądamy okrucieństwo wojny. Tak dawniej nie było.
– Było tak: wojna była w Syrii, Iraku, Afganistanie, na Bałkanach czy gdzieś w Afryce. I nam wydawała się ona odległa, nierealna. Teraz jest inaczej, dlatego że ostrzał z armaty czujemy niemal za plecami, a obok nas są przerażeni uciekinierzy.
Mamy zresztą w stowarzyszeniu Młodzi – Młodym z tym kłopot. Wkrótce wybieramy się na obóz terapeutyczny dla rodzin w Bieszczady i bijemy się z myślami.
 
Czy będzie bezpiecznie?
– To jeden problem. Drugi dotyczy tego, czy mamy prawo zażywać rekreacji, gadać i śmiać się przy ognisku, kiedy tuż za granicą toczy się prawdziwa wojna, w której giną ludzie. Pytani przeze mnie inni dorośli też mają poczucie winy i zawstydzenia: czy mamy moralne prawo odpoczywać i wieść normalne życie. Czy nie powinniśmy się jakoś umartwić?
Z psychologicznego punktu widzenia to jest pułapka, bo przecież nasze życie nie może stanąć w miejscu. Ofiarność i chęć pomagania ma swoje granice. Bo gdzieś jest dno naszej odporności na grozę wojny i naszego portfela, gdzieś kończy się fizyczna i psychiczna wytrzymałość, metraż naszego mieszkania też jest ograniczony. Musimy więc sobie przypominać, że choć toczy się okrutna wojna, mamy prawo do normalnego życia.
 
Wyobraża Pan sobie co czuje ukraiński 20-latek, który z karabinem w ręku siedzi teraz w okopie w Donbasie albo w okolicach Charkowa?
– Mogę się tylko domyślać. Bazuję na relacjach ludzi, którzy mają kontakt z Ukraińcami broniącymi wolności. Mieszkam w pobliżu Białego Boru na Pomorzu, gdzie od lat żyje bardzo liczna diaspora ukraińska i łemkowska. Ci ludzie zawsze mieli żywe kontakty z krewnymi i znajomymi w Ukrainie. A teraz wsparcie okazywane uchodźcom jest na tym terenie szczególnie intensywne. Mają też wiadomości z rejonów, gdzie toczą się działania zbrojne.
Co czują młodzi obrońcy wolności na Wschodzie? Dominujące uczucia to rozpacz, strach, przerażenie. Ale też mobilizacja, duma, wola obrony wolności. Nie doceniamy tego, co się stało z mentalnością ukraińską od czasu, kiedy przestała być republiką radziecką. Ci ludzie są gotowi na wolność i na jej obronę.
 
Ma Pan kontakt z młodymi uchodźcami. Można podejrzewać, że nawet jeśli wojna szybko się skończy, część z nich zostanie w Polsce. Jak się u nas odnajdują?
– Są wystraszeni. Tak czują się szczególnie dzieci, które często trafiają do Polski same. Znam 16-latka, który został umieszczony w polskiej szkole z internatem. Rodzice zostali w Ukrainie: mama jest lekarzem, ojciec z pewnością walczy. Trudno z tym chłopakiem prowadzić jakąkolwiek pracę – terapeutyczną, psychologiczną, bo jego wnętrze jest zabetonowane. On ma w głowie kilka sygnałów: „musisz być dzielny, musisz być twardy, tak nam się przytrafiło. Nie mamy innego wyjścia, musimy sobie dawać radę”. To są jakieś prawdy, ale wszystko to nie zmienia postaci rzeczy: ktoś powinien pomóc temu chłopakowi w dźwiganiu tego bagażu.
 
Kto miałby w Polsce w tym pomóc? U nas nie wypada płakać, można narzekać, ale trzeba zacisnąć zęby.
– To szerszy problem. Mamy problem z obsługą emocjonalności własnej i naszych dzieci. Stąd komunały: „nie smuć się”, „nie płacz, będzie lepiej”, „głowa do góry”. To są rady, które dają sygnał, że młody człowiek nie ma prawa do własnych uczuć. Jeśli nie ma do nich prawa, to niewiele można z tym zrobić.
 
Jakie może to przynieść skutki?
– W wyniku zwielokrotnionej, dramatycznej sytuacji, w której nie mamy wpływu na to, co się wokół nas dzieje lub ten wpływ jest ograniczony, powstaje wulkan emocjonalny. To zbiór różnych uczuć: bezradności, przerażenia, frustracji, niepewności jutra, rozczarowania. Dopóki jest możliwość częściowego uwalniania zawartości tego wulkanu – poprzez rozmowę, czy inną formę ekspresji – trauma staje się mniej dojmująca i dotkliwa. Zranienie jest na bieżąco oczyszczane. Gorzej, jeśli wnętrze zupełnie się zabetonuje.
 
Trauma zostaje na całe życie?
– Tak. Ktoś z pokolenia ludzi, którzy przeżyli II wojnę światową, powiedział, że oni musieli się zabetonować, bo gdyby wszystkie ciężkie uczucia wypłynęły, utopiliby się w tym. Nie było nikogo, kto by odebrał te emocje, bo wszyscy je mieli. Tylko niektórzy decydowali się na to, żeby się otworzyć. Jedną z takich osób był prof. Władysław Bartoszewski, który przeżył Auschwitz i był założycielem Żegoty. Wspominał, pisał książki. Był to akt autoterapeutyczny, który doprowadził do tego, że Bartoszewski był w stanie rozmawiać z Niemcami o pojednaniu.
 
Chce Pan powiedzieć, że młodzi Ukraińcy zostaną sami ze swoim doświadczeniem, jak Polacy po II wojnie światowej?
– Jest iskierka nadziei, bo m.in. do nas docierają przedstawiciele szkół, internatów i innych miejsc, w których uchodźcy znaleźli tymczasowe schronienie, z prośbą, żebyśmy pomogli rozładować emocje. Pomocy udzielają też inne organizacje pozarządowe i dobrze, że tak się dzieje, bo te instytucje działają szybciej niż rządowe, bez nadmiernej biurokracji.
 
Zna Pan polskich 18-19 latków. Sądzi Pan, że oni potrafiliby zmobilizować się tak jak młodzi Ukraińcy, zamienić smartfony i komputery na karabiny i walczyć w obronie ojczyzny?
– Tego nie wiem. Wiem natomiast, że wielu młodych ludzi dociera z transportem tam, gdzie jest naprawdę niebezpiecznie. Przywożą leki i żywność, pomagają ewakuować matki z dziećmi, albo wywożą osierocone dzieci. Są wśród nich bardzo młodzi Polacy.
 
Próg strachu został obniżony?
– Chyba nie, bo ci ludzie mówią, że kiedy jadą na Ukrainę, jest strach i adrenalina, ale na miejscu dzieje się tak dużo, że nie ma czasu na to, by się bać. Jest działanie.
 
Młodzież jest idealistyczna: wrażliwa na krzywdę, spiesząca z pomocą. Postawa wolontariacka wśród młodych przeważa?
– Szacuje się, że ochotników, którzy na różnych poziomach włączyli się w Polsce w działalność wolontariacką, jest co najmniej tylu, ilu jest samych uchodźców, czyli około dwóch milionów ludzi. Jest wśród nich wielu młodych – 18-, 19-latkowie i młodsi.
 
Co ich do tego motywuje?
– Myślę, że złość, którą wywołał ogrom okrucieństwa i niesprawiedliwości. Motywacją jest też przerażenie. Kiedy rozmawiam z młodzieżą w naszym stowarzyszeniu, słyszę obawy, czy wojna przyjdzie do nas, czy Putin zdecyduje się na rozszerzenie konfliktu. Są przy tym bardzo empatyczni, a przerażenie tę empatię potęguje. Angażują się w zbiórkę odzieży i leków, pomagają w przygotowaniu posiłków, organizują zajęcia sportowe dla młodych uchodźców.
 
Mówi Pan o przerażeniu młodych. Takich miejsc, w których mogą porozmawiać o swoim strachu, nie ma chyba zbyt wiele. Słyszałem, że w wielu szkołach po wybuchu wojny było milczenie. Nauczyciele nie próbowali podejmować tematu, realizowali program. Niewiele jest wydarzeń, które mogą wywoływać tak silne emocje. Szkoła powinna pomóc uczniom nad nimi zapanować.
– To trudna sprawa, bo my dorośli sami nie wiedzieliśmy, co o tym myśleć, a co dopiero jak o tym rozmawiać. My także nie mogliśmy się pozbierać, kiedy przychodzili do nas rodzice i pedagodzy. Pytali, jak rozmawiać. A może milczeć i czekać aż wszystko się uspokoi?
 
Nie byliśmy na to przygotowani?
– Nikt nie był przygotowany. Stąd tak asekurancka i wyczekująca postawa. Starsi nastolatkowie interesują się światem, mają poglądy, szukają wartości. Z nimi da się rozmawiać na bardzo głębokim poziomie. Trzeba jednak rozmawiać tak, żeby nie spowodować szkód.
 
Może po prostu szkoła powinna odłożyć program. Warto z uczniami porozmawiać o tym, co o prowadzeniu wojny mówią międzynarodowe konwencje. Jak traktuje się cywilów, jakie prawa mają jeńcy? Czy ochronie podlegają medycy i czy dziennikarze mogą korzystać ze specjalnych przywilejów. Może warto zrobić szybką powtórkę z historii Rosji i Ukrainy? Ta wiedza w takim czasie nabiera zupełnie innego znaczenia.
– Szkoła ma do zrobienia dużo. I generalnie, jak sądzę, jeśli chodzi o młodych ludzi, jest pierwszym, poza domem, naturalnym miejscem wymiany poglądów. Z mojego punktu widzenia zawsze lepsza jest najtrudniejsza otwartość, niż udawanie, że sprawy nie ma. Bo jeśli ciężar wydarzeń jawi się jako coś strasznego i zamyka usta dorosłym, to poczucie niepewności i lęku rośnie.
 
I wtedy młodzi uciekają do internetu i tam szukają wiadomości. Niektórzy nastolatkowie szukają winy w Ukraińcach, że nie zasłużyli na własne państwo, że nie są narodem. Mówią, że nasze państwo nie powinno nadmiernie się angażować w pomoc, bo sami jesteśmy na dorobku. A w dodatku w odpowiednim czasie wprowadziliśmy radykalne reformy. Ukraińcy, ich zdaniem, tej lekcji nie odrobili. Skąd bierze się takie myślenie u młodych?
– Można zapytać najpierw, skąd bierze się to u starych. Powinniśmy więc edukację zacząć od siebie, a potem uczciwie edukować dzieci.
 
Może szukanie winy w Ukraińcach to próba oswojenia rzeczywistości? Myśl o tym, że Ukraina jest niszczona tak zupełnie bez powodu byłaby dla niektórych młodych nie do wytrzymania. A może taka postawa wynika z charakterystycznej dla młodzieńczego wieku kontestacji, która każe negować to, co my, dorośli, mamy w głowie i staramy się im przekazać?
– Bunt jest symptomem dorastania. To, że w tym wieku człowiek idzie pod prąd, jest więc czymś naturalnym. Nie wydaje mi się jednak, żeby poglądy nacjonalistyczne czy odwołujące się do idei faszystowskich były istotą okazywania buntu. Poglądów młodzież nabywa, doświadczając świata urządzonego przez dorosłych, również poglądów skrajnych, na przykład nacjonalistycznych. Ale nie tylko. Znaczna część zbuntowanej młodzieży występuje w kontrze do nacjonalizmu.
 
I może z tego powodu buntują się wobec państwa?
– Może tak być, bo państwo nie jest konsekwentne. Jednym uchodźcom pozwala pomagać i samo ich wspiera, a innym odmawia prawa do takiej pomocy, budując mur i maleńkie dzieci trzymając na mrozie. Taka postawa musi budzić co najmniej zdumienie. Szef zespołu „Medycy na granicy” odebrał niedawno w Muzeum Powstania Warszawskiego nagrodę im. Jana Rodowicza „Anody”. Mówił, że to nagroda dla wszystkich, którzy udzielają pomocy uchodźcom na granicy polsko-białoruskiej. Powiedział, że płacz dziecka w każdym języku brzmi tak samo. Ściska mnie w gardle, kiedy o tym mówię.
Kiedy z trudnego do wyjaśnienia powodu dajemy młodym ludziom lekcję tak skrajnie odmiennych poglądów, to oni muszą wariować.
 
Nie obawia się Pan, że także część młodych entuzjastycznie nastawionych do pomagania straci zapał? Przyjdzie zmęczenie, mogą pojawić się problemy z pracą…
– To może dotyczyć  nie tylko młodych. Na razie wszystko oparte jest na emocjach i bardzo żarliwej empatii. Jeśli wojna się przedłuży, empatii może ubywać, entuzjazmu także.
Obawy nie są bezpodstawne, być może będziemy musieli zacisnąć pasa. Zdecydowaliśmy się jednak na to, by wspierać ludzi, których spotkało nieszczęście i powinniśmy tę postawę młodym wyjaśniać. Preferujemy rozmowę i usilnie do niej rodziców namawiamy. Jeśli nawet poglądy dziecka mnie odrzucają, to głośna dyskusja – bez okładania się pałami, bez okopywania na z góry upatrzonych pozycjach – daje większą szansę na autorefleksję i przyjęcie poglądów, niż kłótnia, która odbywa się w emocjonalnym klinczu.
W psychologii mówi się o efekcie gadziego mózgu. To stan, kiedy emocji jest tak dużo, że nikt nie jest w stanie przebić się z racjonalnymi argumentami. Dopóki ten stan trwa, dyskusja na racjonalnym poziomie nie jest możliwa.
 
Może więc warto przeczekać, odłożyć rozmowę o powodach wojny, o uchodźcach?
– Nie, szczera, otwarta rozmowa jest autoterapeutycznym aktem oczyszczającym. Jeśli mówię, że współczuję tym ludziom, a z drugiej strony słyszę: „Ja im nie współczuję, bo to są banderowcy i sobie na to zasłużyli”, warto zapytać: „Naprawdę tak myślisz, o dzieciach też? One giną od kul. Ja się na to nie zgadzam”.
 
WITOLD KĘDZIERSKI
Pracował w ośrodkach Monaru jako instruktor resocjalizacji oraz specjalista terapii uzależnień. W Stowarzyszeniu Profilaktyki i Terapii Młodzi – Młodym w Koszalinie prowadzi zajęcia psychoedukacyjne dla rodziców i pedagogów oraz socjoterapeutyczne i aktywizujące dla młodzieży. Jest realizatorem cyklu warsztatów „Szkoła dla rodziców”. Prowadzi cykl zajęć skierowanych do dzieci i młodzieży oraz ich rodziców (uzależnienia, problemy w szkole, konflikty z prawem, agresja)

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki