Rozmowę Jezusa z faryzeuszami na temat nierozerwalności małżeństwa dobrze jest odczytywać w szerszym kontekście. Zapytany przez nich, czy wolno mężowi oddalić żonę, Nauczyciel wyjaśnia, że jest to dopuszczalne w Prawie, ale tylko ze względu na ludzką przypadłość, czyli „zatwardziałość serc”. Odwołuje się do początków stworzenia, kiedy to Bóg pomyślał człowieka jako kobietę i mężczyznę, złączonych przez miłość w nierozerwalną jedność. Tym radykalnym słowom nawet uczniowie nie dowierzali, dopytując później Mistrza, już w domu, we własnym gronie, i upewniając się, że Pan rzeczywiście mówi o tym, że nie wolno człowiekowi rozdzielać tego, co złączył Bóg.
Z tej nauki wypływa nie tylko nienaruszalność więzi małżeńskiej. Wobec kryzysów relacji, wobec podatnej na zranienia ludzkiej miłości, kruchej i niestałej, wobec serc, które obojętnieją na bliźniego, Pan wskazuje drogę powrotu do początków, do tego, w jaki sposób Bóg wymarzył sobie i stworzył człowieka. Tej Boskiej wizji nadaje kształt miłość, która jest wierna i stała, niezłomna mimo przeciwieństw i słabości. Do takiej miłości uzdolnił nas Stwórca.
Trudno wobec tego nie zadać pytania o powody ludzkiej niewierności obietnicom, o przyczyny odejść, o obojętność. Jezus mówi o zatwardziałości serc. Serce, które twardnieje, nie pamięta, że zrodzone jest z miłości i do miłości, a tym samym nie potrafi uznać godności i wielkości drugiego człowieka, nie potrafi go uszanować, traci wrażliwość. Serce zatwardziałe jest zorientowane wyłącznie na siebie. Zatwardziałe, więc martwe. To przeciwieństwo żywego serca, serca czułego, bijącego dla innych.
Mówi o tym również pozornie niezwiązany z pierwszą częścią Markowej Ewangelii obraz dziecka, któremu uczniowie szorstko zabraniają dostępu do Jezusa. Pierwsza myśl, jaka się nasuwa – czynią to z troski o przemęczonego Mistrza. Jednak czy ich postępowanie nie jest efektem przedmiotowego traktowania dziecka, nieliczenia się z jego uczuciami i pragnieniami? Taka postawa jest korzeniem wszystkich ludzkich krzywd. Jeśli ktoś nie widzi w drugim człowieka, to nie mają dla niego znaczenia jego łzy i cierpienie, jego pragnienia i potrzeby. Albo inaczej – drugi ma znaczenie o tyle, o ile zaspokaja czyjeś potrzeby i pragnienia. Skutki są dramatyczne: z uprzedmiotowionym człowiekiem można zrobić wszystko. Można go skrzywdzić, unicestwić, odepchnąć, wykorzystać. Można zagrodzić przed nim drogę do Boga.
„Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im” to nie są wersy pogodnej dziecięcej piosenki, ale przejmujące wołanie Jezusa do nas wszystkich. Dziś powinniśmy pomyśleć o tych, którym zachowanie uczniów Pana – obojętne, bezmyślne, okrutne – zamknęło drogę do Niego. Pomyślmy o skrzywdzonych najgorszym rodzajem przestępstwa popełnianego na bezbronnych dzieciach. Czy znajdują w nas, czyli w całej wspólnocie Kościoła, zrozumienie, czułość i opiekę, czy też widzą tylko zatrzaśnięte przed sobą drzwi? Pomyślmy i o tych, którzy odchodzą zgorszeni, rozczarowani, wzburzeni, bo zanim spotkają Jezusa, stykają się z szorstkością Jego uczniów. Pomyślmy o ludziach, którzy nie mogą doświadczyć objęcia przez miłość Boga, poczuć Jego błogosławieństwa, bo w Jego Kościele doświadczyli tylko zatwardziałości ludzkich serc. Pomyślmy o wszystkich bezradnych, złamanych życiem, pozbawionych praw, którzy przychodzą z nadzieją do Jezusa, ale postawa Jego najbliższych uczniów odpycha ich od Niego.
„Pozwólcie dzieciom przychodzić do Mnie, nie przeszkadzajcie im” to program minimum. Nie mówimy teraz o zaangażowaniu w zdobywanie ludzi dla Jezusa. Mowa o prostym „nie przeszkadzaj”. Gorzka jest świadomość, że nawet do tego programu minimum wielu Jezusowych uczniów nie dosięga. Trzeba nam prosić usilnie Boga, by kruszył zatwardziałość ludzkich serc; by to, co szorstkie w postępowaniu, nauczył przemieniać w czułość i wrażliwość; by skierował nasze siostry i braci na takie drogi, gdzie drugi człowiek nie jest przeszkodą, ale wsparciem; gdzie czeka na niego przygarniająca miłość Pana.