Logo Przewdonik Katolicki

Twarze Baczyńskiego

Natalia Budzyńska
Poeta – niedatowana akwarela Krzysztofa Kamila Baczynskiego fot. Muzeum Literatury

Poeta, który wierzył w to, że człowieczeństwo ocalić może tylko miłość. Dziś jego twórczość wymyka się wyuczonym interpretacjom i narzuconym schematom.

Sto lat skończyłby 21 stycznia tego roku Krzysztof Kamil Baczyński. Normalnie ludzie nie dożywają tego wieku, ale też rzadko umierają, gdy mają lat 23. Baczyński najpierw towarzyszy nam przez szkolne lata, potem przychodzi wraz z odkrywaniem Ewy Demarczyk, a jego romantyczna legenda coraz bardziej przysłania prawdziwego człowieka. Poeta, głos pokolenia, świadek tragicznych losów swoich kolegów, zakochany w młodej żonie żołnierz, który z bronią w ręku traci życie w powstańczej walce. Postać, którą łatwo dodatkowo udramatyzować, zmitologizować, wyidealizować. Stworzyć z żywego człowieka spiżowy pomnik, symbol, którego nie wolno tknąć żadną nową interpretacją. Poetą był bez wątpienia wybitnym, jego wiersze czytane dzisiaj wciąż robią wrażenie, choć powstawały w innym czasie, naznaczonym lękiem, śmiercią. Wielu chciało sobie Baczyńskiego zaszufladkować. Ale jak? Miał przecież wiele twarzy. Syn i mąż. Poeta i żołnierz. Katolik i Żyd. Polak.

Brylant
Jaki był? We wspomnieniach powtarza się: chorowity, słaby fizycznie, dręczony atakami astmy, delikatny. Kiepski uczeń, zaledwie trójkowy, mówiono nawet, że tępy, niezbyt lubiany. Stojący na uboczu, nietowarzyski, nieprzystępny, samotnik, melancholik. Swoją wrażliwość ubiera w słowa. Maturę zdał w 1939 r., w jego klasie uczyli się Tadeusz Zawadzki „Zośka”, Jan Bytnar „Rudy” i Maciej Aleksy Dawidowski „Alek”. Kilka lat przed maturą należeli razem do drużyny harcerskiej, słynnej Pomarańczarni, ale potem Baczyński, trochę pod wpływem ojca, wstąpił do lewicowej organizacji „Spartakus” i ich drogi się rozeszły na jakiś czas. I był poetą. Pisał dużo, tak jakby wiedział, że nie ma dużo czasu. Poezji swojej był pewien. Przez chwilę studiował polonistykę na tajnym uniwersytecie, chodził na wieczorki literackie, być może na potańcówki, tyle że podczas nich siedział na uboczu.
Na jednym z takich spotkań poznaje Jerzego Andrzejewskiego, Czesława Miłosza, potem Jarosława Iwaszkiewicza. Ten ostatni pisał w dziennikach o nim tak: „Z początku nie bardzo go lubiłem, taki był szalenie pewny swoich wierszy. (Ale potem) polubiłem go bardzo. Trzeba tylko do niego trafić poprzez tę skorupę, którą on na siebie nakłada przez młodzieńczą nieśmiałość, przez pewną szorstkość młodości”. Istnieje taka anegdota – nie wiadomo czy prawdziwa, lecz powtarzana bardzo często – razu pewnego czyta swoje nowe wiersze, podchodzi do niego Miłosz i mówi: „Słuchaj, ty chyba będziesz większy ode mnie”. Baczyński na to: „Ja już jestem większy od ciebie”.
To miało być to samo spotkanie, na którym poznał swoją przyszłą żonę. Barbarze oświadczył się kilka dni potem, w czerwcu 1942 r. wzięli ślub. Iwaszkiewicz, który na ślub przywiózł bukiet bzów, zanotował w dzienniku: „Baczyńscy przystępowali do komunii, oboje tacy drobni, malutcy, dziecinni, powiedziałem potem, że wyglądało to nie na ślub, a na pierwszą komunię”. I dodaje: „śmieszne dzieciaki”.
Do jego charakterystyki należy jeszcze dodać: zakochany i odważny. Wiersze dedykuje już nie mamie, ale Barbarze. Pisze piękne erotyki, ale i kreśli apokaliptyczne krajobrazy pokaleczonego świata. Koledzy chcą go chronić, mówią, że poeta nie powinien strzelać, bo jest Słowackim, bo jest brylantem. Jednak on chce, bardzo chce.

Poeta patrzy na getto
Wątek, który konsekwentnie pomijano w biografii Baczyńskiego, dotyczy jego żydowskiego pochodzenia. Przez 70 lat nie wspominał o tym nikt. Czyżby uznano, że to nieistotne? A przecież jednak coś zmienia w percepcji jego poezji. Matka Baczyńskiego pochodziła z zasymilowanej warszawskiej rodziny żydowskiej, ochrzczona przejawiała gorliwość typowo neoficką. Niektórzy opisywali ją wręcz jako dewotkę, inni jako katoliczkę na pokaz. Jej pobożność musiała irytować męża, Stanisława Baczyńskiego, literata i działacza socjalistycznego, byłego legionistę i oficera wywiadu Wojska Polskiego. Ciekawe, że znał świetnie jidysz, co było rzadkością wśród Polaków, stąd przypuszczenia, że również pochodził ze środowiska żydowskiego. Tego jednak zupełnie nie wiadomo.
Ojciec porzucił rodzinę, ale po latach wrócił, śmiertelnie chory. Zdążył jednak zarazić syna marksizmem i Krzysztof czyta Trockiego, chodzi na wiece robotnicze, należy do tajnej organizacji socjalistycznej, wyśmiewa kuzyna, który służy do Mszy. Ojciec umiera w 1939 r., a jego syn – kiedy tylko dowiaduje się o losie polskich oficerów w Związku Sowieckim – porzuca komunistyczne idee. Pewnie ku uldze zakochanej w nim matki. Wkrótce musi się zmierzyć ze swoim pochodzeniem.
Najpierw są tylko żółte gwiazdy z kawałka materiału, ale potem powstaje getto. Brat matki, lewicujący filozof prof. Adam Zieleńczyk wraz z rodziną decyduje się zamieszkać w getcie, Baczyńscy wybierają stronę aryjską. Być może był to pierwszy moment w życiu poety, kiedy musiał głębiej zastanowić się nad swoją tożsamością. Stryj z getta ucieka, ma wygląd bardzo semicki, nie wychodzi z domu, zarzuca tajne nauczanie, bo nie chce narazić uczniów. Ktoś jednak donosi na rodzinę Zieleńczyków, zostają aresztowani i zamordowani w ruinach getta.
Czyżby w poezji Baczyńskiego nie było słowa na temat Szoah? Czy był wobec Zagłady obojętny? Ile osób uważa go za poetę powstania warszawskiego, oddającego grozę tamtego czasu? A przecież w czasie powstania 1944 nie napisał nic – zginął już 3 sierpnia. A jednak był poetą powstania, tego w kwietniu 1943 r. – powstania w getcie.

Lud osobny
Baczyński postawiony przed pytaniem „kim jestem?”, wiedział, że oprócz tego, że jest Polakiem, jest też Żydem. Datował wszystkie swoje wiersze, wiemy więc, co pisał po akcji likwidacyjnej warszawskiego getta. W Trenie I: „Ludu, ludu mój głuchy/ ty w bólu swym osobny,/ jestże ty jeszcze ciałem,/ czy już tylko swym duchem,/ nikomu niepodobny,/ w śmierci swej osobny,/ osobny w narodzeniu”. Wiemy, co napisał w czasie walk w getcie. W wierszu bez tytułu: „Byłeś jak wielkie, stare drzewo,/ narodzie mój jak dąb zuchwały,/ wezbrany ogniem soków źrałych/ jak drzewo wiary, mocy, gniewu”. A na końcu: „I zmartwychwstaniesz jak Bóg z grobu/ z huraganowym tchem u skroni/ ramiona ziemi się przed tobą otworzą./ Ludu mój, do broni!”.
Wiemy, co pisał po powstaniu w getcie. W Ciemnej miłości: „(…)/ I znów widzimy miasta płonące i dymy,/ co się powoli wznoszą pnąc na stopnie niebios/ i szubieniczne drzewa skrzypią, i z daleka/ bicz strzela i rozcina z ziemią wraz człowieka// A nad tym krzewy kwitną. Z pąków zielonkawe/ chmury płyną. Dojrzałość lepko się przelewa./ Widnokręgiem o świtach ciągną kluczem drzewa./I ludzie ci żałośni, w nie obeschłych gruzach,/ pod namiotami cyrków, w świergocie karuzel,/ unoszą się jak łachman, wśród dymu śpiew niosą/ weseli. Jak wyzwanie sczerniałym niebiosom”. Rozpoznajemy oczywiście karuzelę na placu Krasińskich, wirującą pod murami płonącego getta. Czy widzimy, jak teraz zmienia się interpretacja wierszy, której byliśmy uczeni? „Ludu mój, do broni!” – o żaden polski proletariacki lud tu nie chodzi, lecz o naród wybrany, lud biblijny.
Czy kiedy umierali mieszkańcy getta, Baczyński mógł nie zadawać sobie pytania: dlaczego nie ja? A kiedy ginęły jego kuzynki, nie myślał o tym, że niczym się od nich nie różni, że mógłby tam być on sam i jego matka? Być może właśnie te fakty przynagliły go do wstąpienia do AK, bo wiosną 1943 r., getto dymiło. Choć wątły, ukończył podchorążówkę, był w „Zośce”, a potem w „Parasolu”. Zginął zaraz na początku, ciało ekshumowano dwa lata po wojnie. Do tego czasu jego matka wierzyła, że żyje. Poznała go po medaliku ze św. Krzysztofem.

Komentarze

Zostaw wiadomość

Komentarze - Facebook

Ta strona używa cookies. Korzystając ze strony, wyrażasz zgodę na używanie cookies, zgodnie z aktualnymi ustawieniami przeglądarki