To nie jest Ewangelia o odpoczynku, choć czytamy ją w trakcie wakacji i słyszymy wyraźne wskazanie Jezusa: „Pójdźcie wy sami osobno na pustkowie i wypocznijcie nieco”. Słowa skierowane do uczniów, którzy wrócili z misji głoszenia i z zapałem opowiadają o tym, co widzieli i czego doświadczyli, są zachętą, by wrażenia, przemyślenia i efekty działań uporządkować w przestrzeni serca i spokoju, który daje pustynia – miejsce oddalenia od ludzi i spotkania z Bogiem. W jednym akapicie Marek zawarł to, co każdy uczeń Jezusa powinien robić, jeśli zależy mu na tym, by Dobra Nowina niosła się przez świat. Chodzi tu po pierwsze o dobre czyny, po drugie o słowo świadectwa o tym, jak Pan działa przez ludzi, a po trzecie – o modlitwę. Gdy któregoś z tych trzech filarów zabraknie, nauczanie staje się niepełne, a misja nieskuteczna.
Jednak głoszenie jest rzeczywistością dynamiczną, a uczniowie nie mogą się cieszyć świętym spokojem. Jak relacjonuje Marek, „wielu zauważyło to i zbiegli się tam pieszo ze wszystkich miast, a nawet ich wyprzedzili”. Ten obraz – ludzi niespokojnych, poszukujących, zaangażowanych, wykorzystujących każdą okazję, by znaleźć się blisko Jezusa, a nawet nieco nachalnych – staje się jeszcze bardziej przejmujący, gdy uświadomimy sobie, że biegnący za Nauczycielem tłum właśnie stracił pasterza. Człowiek, który ich przygotowywał na spotkanie z Mesjaszem, święty Jan, został ścięty. Ale owce tracą pasterzy również z innych powodów: są tacy, którzy wyprowadzają je na manowce, inni, którzy swoim działaniem doprowadzają do rozproszenia i podziałów, czy tacy, którzy dla wygody i świętego spokoju porzucają swoje owce. Tym, które tracą przewodnika, grozi zagubienie, a nawet śmierć. Dlatego Jezus nie jest obojętny na ich los.
Czytamy, że Pan „zlitował się nad nimi”, choć lepiej byłoby powiedzieć: przejął się do głębi ich sytuacją. W anonimowym tłumie zobaczył ludzi spragnionych miłości i miłosierdzia, poszukujących Mistrza, który ich poprowadzi, bo sami nie znają drogi ani celu, do którego ona prowadzi. Szukają kogoś, kto da im siłę i nadzieję. Jezus ich nie ocenia, nie zastanawia się nad ich motywacjami, nie analizuje szczegółowo konkretnych przypadków. Patrzy na nich sercem, z miłością. Dla Niego ta sytuacja jest jasna: ludzie Go potrzebują. W odpowiedzi na ich żarliwe poszukiwania i tęsknoty, na ich głód i poczucie zagubienia, wychodzi do nich i naucza „o wielu sprawach”. Tu nie ma miejsca na święty spokój. Ludzie cierpią i nie ustają w poszukiwaniach, zależy im na tym, by odnaleźć cel. Tu nie ma odpoczynku od głoszenia.
To ważna wskazówka dla dzisiejszych pasterzy. Kościół nie jest anonimowym tłumem, składa się z ludzi spragnionych Jezusa, mających swoje tęsknoty i szukających miejsca będącego bezpieczną, wypełnioną miłością przestrzenią spotkania z Tym, który odpowiada na ich pragnienia. Może teraz, gdy te „tłumy” wiernych zaczynają topnieć, zauważymy wreszcie, że za liczbami zawsze kryją się konkretne osoby, ich historie, ich wiara, o której nic nam nie powiedzą analizy statystyk?
Rodzi się też pytanie o to, w jaki sposób patrzymy na tych, którzy w swoich poszukiwaniach bywają nieustępliwi, zakłócając pasterski „święty spokój”, albo na tych, których pragnienie prawdy i dobra wyprowadza poza Kościół, bo nie odnaleźli w nim tego, czego szukają? Czy patrzymy na nich jak Jezus, a więc z miłością, przejęciem i zaangażowaniem? Czy wiemy, jak odpowiadać na ich żarliwość, na ich zagubienie, na ich rozczarowania i tęsknoty? Czy mobilizują nas do tego, by coraz więcej głosić, bez wytchnienia, bez taryfy ulgowej?
I na koniec być może najważniejsza kwestia. Czy umiemy zadać sobie pytanie, dlaczego ludzie odchodzą, i poszukać odpowiedzi w sobie, a nie w zewnętrznych okolicznościach? Czy bierzemy pod uwagę fakt, że być może rozpraszają się, bo nie Jezusa głosimy, nie Ewangelię zbawienia, ale samych siebie i naszą wizję Kościoła, chrześcijaństwa, świata?